03. Kolacja
Louis stał przed lustrem, wygładzając marynarkę i myśląc o
komentarzach swojej teściowej, jakie mogły dzisiaj paść. Goście mieli pojawić
się za dosłownie piętnaście minut, a Elizabeth motała się w kuchni z do połowy
zrobionym makijażem. Na szczęście James stał cicho obok swojego taty,
obserwując dużymi oczyma jego schludne ubranie. Trzymał w rączkach klucze od
samochodu Elizy, które ciągle gubiła. Ciekawe
dlaczego.
Można było usłyszeć pisk opon i grzechot kamieni,
wysypanych na podjeździe. Louis już wiedział, że zaczęło się piekło. Odchrząknął do siebie i patrząc na odbicie
syna, zapytał:
- No i jak? Dobrze wyglądam?
James zamyślił się. Louis zrezygnował już z chęci
usłyszenia jego opinii, lecz nagle chłopczyk wybełkotał, krótkie, ale głośne.
- Da! – Co oczywiście znaczyło wszystko i nic.
Uśmiechnął się do niego i chwycił pod pachy, przenosząc
nad stertą porozrzucanych zabawek, po czym pozwolił mu samodzielnie maszerować
w stronę drzwi, z których wydobył się dźwięk dzwonka. James uwielbiał go, mimo,
iż był nieśmiałym dzieckiem i nie lubił innych ludzi. Jego nagła ekscytacja
była czymś w rodzaju długo skrywanej nadziei na ewentualny nieporządek wprowadzony
do jego beztroskiego życia. Louis doskonale rozumiał syna i szczerze mu współczuł.
Nawet roczny chłopiec miał czasem dość rutyny, w postaci spania, jedzenia, bawienia się i
wypróżniania.
Dopiero kiedy zauważył babcię, przeraził się i niezdarnie
zawrócił do nóg Louis’ego, który chwycił go na ręce i – ku zaskoczeniu chłopca
– podszedł do „nieznajomych”, aby się z nimi przywitać. W oczach Jamesa ci
wszyscy ludzie wyglądali jak stado zwierząt – z tą różnicą, że zwierzęta się
nie uśmiechały i nie pachniały sztucznością. Dodatkowa bliskość była
odrażająca, niekomfortowa i po prostu zła.
W tamtej chwili James znienawidził swojego taty.
Wykrzywiał się, gdy babcia szczypała jego policzki, a dziadek gilgotał po
brzuchu. Tylko Zayn i jakaś nieznana Jamesowi osoba, stali cicho w kącie,
udając zadowolonych i wyluzowanych. Chwila napiętej atmosfery znikła tak szybko
jak się pojawiła, czyli w momencie kiedy Elizabeth wpadła do holu, by wycałować
policzki przybyłych.
Potem zasiedli w salonie, rozmawiając o polityce i
rzeczach zupełnie nieważnych, podczas gdy Eliza kończyła przyrządzać kolację.
Louis nienawidził rozmawiać z rodzicami swojej żony. Byli okropnymi heterykami
i choć Louis również starał się na takiego wyglądać, miał świadomość tego, iż
jego osoba, jako jedna z niewielu w tym towarzystwie, jest po prostu łagodniejsza i wrażliwsza na ludzką
odmienność. Gdyby nie to, że został jedynym gospodarzem w salonie, zostawiłby
rodziców Elizabeth z Jamesem i ich nietolerancją, i udał się do swojego
gabinetu z siostrą Miley, z którą zwykle nie witał się tak od razu - gdy miały
miejsce rodzinne stypy – lecz później, na osobności. Mieli tak zwany rytuał.
Musieli paść sobie w ramiona i rzucić kilka przekleństw na rozluźnienie
atmosfery. To nie było możliwe w obecności innych. I świadomość tego, jak Louis
musiał ukrywać także bliskie kontakty z siostrą, krzywdziła go.
Oglądnęli wiadomości, dowiadując się o wypadkach
drogowych, wyborach prezydenckich w kraju, którego Louis nazwy nie zapamiętał i
o nastolatku, wskakującym do zimnej wody i doznającym szoku termicznego. Tata
Elizy kręcił na boki głową, mamrocząc coś pod nosem.
- Bezmyślny bachor. Ja bym takiemu dał popalić.
Louis rozważał różne przyczyny, przez które chłopak tak
postąpił. Nie był dla niego tylko idiotą, próbującym popisać się przed
kolegami. Może zrobił to, bo miał problemy. Może potrzebował tylko kogoś, kto
mógłby uświadomić mu, że jest wartościową osobą.
- Widziałem takich jak on, kiedy Eliza chodziła do liceum.
Nigdy nie pozwalałem jej się z nimi spotykać. Okropne typy.
Więc dlaczego pozwolił jej się spotykać z Louis’m? Był
przecież zakręcony, nieostrożny i nieodpowiedzialny, kiedy się poznali. Louis
nigdy nie uważał się za poważną osobę, póki nie urodził się James i trzeba było
wziąć odpowiedzialność za swoje czyny oraz mieć świadomość, że cokolwiek
zrobisz źle, odbije się na maleństwu.
- Dobrze, że nie skończyła z żadnym z nich.
Louis czuł na sobie wzrok Miley, która utwierdzała go w
fakcie, że teść mówi coś zupełnie niedorzecznego. Zaczął modlić się w myślach,
by Elizabeth zaprosiła ich wreszcie do stołu.
Było bardzo sztywno, gdy talerze znalazły się przed nimi
na ładnych, schludnych serwetkach. Na szczęście w towarzystwie był Zayn, który
rozładował napięcie. Jako pierwszy zaczął jeść, nie widząc żadnych powodów, by
tego nie robić. Wśród ciszy, przebijał się brzdęk sztućców. To właśnie on
przekonał pozostałych, do ruszenia pieczeni. Wkrótce przestali milczeć.
Teściowa wychwalała Jamesa, teść pytał Louis’ego o nową pracę i krytykował ją
jako „mało męskie” zajęcie, za to Zayn komentował wszystko co się da,
wprowadzając trochę nieprzyzwoitości do powietrza, którym ci sztywniacy
oddychali. Tym razem Louis wyczuwał u teściów brak uprzejmości ze zdwojoną
siłą. Ich dumne głowy unosiły się wysoko, a pyszne miny sączyły się
doskonałością, która przypominała dym, wkradający się do nozdrzy Louis’ego.
Zakaszlał.
- Nie tak łapczywie – zaśmiał się Zayn, wskazując na
talerz Louis’ego.
Louis wysłał mu srogie spojrzenie.
- Naprawdę pyszna pieczeń, Elizko – schlebiała córce jej
mama. – Masz talent.
- Wiem to – odpowiedziała kobieta.
Louis mógł zauważyć jak bardzo jego żona przypomina swoją
matkę. Nie lubił tego podobieństwa. Jego
Elizabeth, którą znał i kochał jak własną siostrę, zwykle była po prostu
łagodna i beztroska. Ale kiedy w grę wchodzili rodzice, stawała się zupełnie
inna; dumna, pewna siebie i przemądrzała.
Kiedy Louis myślał, że nic nie może pójść gorzej, ktoś
zadzwonił do drzwi.
- To pewnie nikt ważny, nie otwierajmy – powiedział Louis,
zmęczony gwarą i sytuacjami, w których musiał się skupić, by nie zasnąć.
Elizabeth spojrzała na niego spode łba.
- Od kiedy jesteś taki aspołeczny? – zapytała, po czym
zerknęła na każdego z gości.
- Jeśli to dla was taki problem, otworzę – zaproponowała
na swój bezczelny sposób Miley, lecz Zayn wyprzedził ją i z buzią pełną wina,
podbiegł do drzwi.
Znajdowały się poza zasięgiem wzroku pozostałych, dlatego
gdy wpuścił gościa do środka, w jadalni nadal unosiły się swobodne rozmowy. Louis
nie spodziewał się tego, kto stanął w przejściu między korytarzem, a kuchnią.
Zayn sterczał obok niego z szerokim, głupkowatym uśmiechem, mrugając znacząco
do Louis’ego, którego szczęka wydawała się opaść na ziemię.
- Harry?
Było to niczym więcej, jak słabym oddechem, który
opuszczając płuca Louis’ego, pomógł innemu dźwiękowi się z nich wydostać.
Chłopak był cały przemoczony, zmarznięty i… taki kruchy.
Zupełnie nie przypominał Harry’ego, który kochał robić sobie żarty, lecz tego,
z którym Louis rozmawiał podczas kary. Wstał gwałtownie z krzesła, świadom
wzroku pozostałych, który przeskakiwał to na chłopaka, to na niego.
- Dzień dobry – przywitał się nastolatek.
- Dobry wieczór – odpowiedziała reszta, na co Miley
wywróciła oczami. Musieli dać mu do zrozumienia, że popełnił błąd nawet przy
takiej błahej rzeczy.
Uśmiech znikł z ust Elizabeth, jej rodzice patrzyli z
przerażeniem na Harry’ego, a Miley bez słowa wyszła do kuchni. Tylko James
uśmiechał się do nieznajomego i radośnie gaworzył. Louis podszedł do Harry’ego
z zamiarem zapytania: „Co do cholery tutaj robisz?”, ale powstrzymał się,
rzucając w stronę rodziny:
- To jest Harry, jeden z moich uczniów.
Kiwnęli głowami. Wśród krępującej ciszy i dziwnego
chichotu Zayna, zabrzmiał niepewny głos Elizy:
- Może Harry coś zje?
Harry pokiwał głową.
- Usiądź, mamy miejsce przy stole.
Nastolatek odłożył na ziemię swoją torbę i podał mokrą
kurtkę Zaynowi, który chętnie ją od niego przyjął. Louis stał bezruchu w tym
samym miejscu, póki nie spojrzał na Miley, trzymającą w ręku dwie herbaty i
wymawiającą nieme: pokój. Teraz.
|OLS|
Brązowowłosa siedziała już na czarnej sofie w jego
gabinecie, uśmiechając się przyjaźnie i wyciągając ramiona do swojego brata.
Usiadł obok, odstawiając kubek na biurko i uścisnął ją, gdy wreszcie byli sami.
- Jak się ma mój gejowski brat? – zapytała.
- Jak się ma moja biseksualna siostra? – przedrzeźnił ją,
a ona rozczochrała jego włosy.
- Pierwsza spytałam.
- Jest w porządku.
Wywróciła oczami.
- Jaja sobie kurwa robisz?
Louis uśmiechnął się. Ona naprawdę tu była. Jego kochana,
niebezpieczna i wulgarna siostra. Nareszcie mógł być sobą.
- Dobrze, już dobrze. Jestem zmęczony, w porządku?
- Nie, nie w porządku.
Nagle drzwi otworzyły się, a do środka wszedł Zayn. Z
głupkowatym uśmiechem i torbą nastolatka na ramieniu, rzucił się na łóżko.
- Nareszcie sami – westchnął. – Kiedy się z nią do chuja
rozwiedziesz?
Louis uniósł brwi, kiedy Miley przybijała z czarnowłosym
piątkę.
- Podpisuje się pod pytaniem.
Louis był naprawdę otępiały.
- Żartujecie?
- Nie – odpowiedzieli niemal równocześnie.
Westchnął.
- Już mówiłem. Rozważę to, jeśli się zakocham.
- O! – napomknął Zayn. – A jeśli o to chodzi… Czy mnie się
wydaje, czy to właśnie Harry udziela wywiadu moim rodzicom i siostrze?
Louis wzdrygnął się. Nie był nawet pewien, czy goście
zauważyli jego nieobecność, podczas gdy zajęli się zupełnie obcym dzieciakiem.
Gwałtownie wstał z miejsca, z całych sił próbując ignorować znaczące miny
swoich przyjaciół.
- Nie mam pojęcia, po co tu przyszedł.
- Przyniósł zeszyty, więc przypuszczam, że miałeś udzielić
mu jakiś korepetycji.
- Mmm… - zagruchała Miley, upewniając się, czy Zayn mówi
prawdę. – Korepetycje, mówisz?
- Przestańcie! To tylko dziecko!
- Właściwie, jest dorosły – zaznaczył Zayn. – I całkiem
przystojny.
- Jest słodki – dodała Miley. – Umówiłeś się z nim, Louis?
Louis potrząsnął głową. Wydawało mu się, że wyraźnie
powiedział NIE, podczas ich
ostatniego spotkania. Nie zamierzał uczyć Harry’ego matematyki. Miał swoje
zasady. Co z tego, że był gejem?
- W takim razie, zamierzasz tu tak siedzieć, czy
odwieziesz go do domu?
Lampka zapaliła się nad jego głową. No jasne, po prostu go
odwiezie.
Wyszedł z pokoju i doczłapał się do jadalni, gdzie nagle
wszystkie pary oczu zwróciły się na niego. Nawet te zielone. Louis miał ich
kompletnie dosyć.
- Usiądziesz? – zapytała Elizabeth.
- Nie, nie – odparł szybko, próbując nie patrzeć na
nastolatka. – Odwiozę Harry’ego do domu.
Wyglądało na to, że coś poruszyło się w tym dzieciaku.
Przestał przeżuwać i wysłał Louis’emu błagalne spojrzenie. Lecz mężczyzna był
nieugięty.
- Daj spokój. Dopiero przyszedł – wtrąciła się teściowa,
łapiąc swoimi pomarszczonymi dłońmi nadgarstki Harry’ego i przytulając je go
siebie w babciny sposób. – Siadaj, Louis. Bez gadania.
Wywrócił oczami. Nienawidził swojej teściowej.
Wybrał krzesło naprzeciwko Harry’ego, co nie było dobre,
ponieważ był narażony na jego intensywny wzrok. Próbował znaleźć coś ciekawego
w sałatce, serwetkach lub przyprawach, ale nagle coś dotknęło jego dogi.
Zlekceważył to. Znów! Tym razem czyjaś stopa przylegała do jego i ocierała się
o jego łydkę, jakby chciała znaleźć się jeszcze bliżej. Spojrzał w górę. Harry
obserwował go z dziwnym wyrazem twarzy. Bardzo pewnym siebie i mówiącym: Mam
cię.
Odchrząknął, czując coś dziwnego w swoim podbrzuszu.
Podsunął stopy pod krzesło, tracąc kontakt z Harry’m, jak i ciepłem, które od
niego emitowało. Zaczekał aż nastolatek dokończy posiłek, a gdy to się stało, z
ulgą poszedł po płaszcz i buty. Ubrał się w błyskawicznym tempie, co sprawiło,
że czekając na Harry’ego, musiał zmierzyć się z cwaniackim uśmiechem Zayna,
rzucanym w jego stronę.
Siedzieli w samochodzie, jadąc mokrą ulicą, a duże krople
deszczu padały na szybę, ograniczając widoczność. Harry nie odważył się nic
powiedzieć, ale Louis – jako nauczyciel i osoba starsza – musiał to zrobić.
- To było głupie, Harry – zaczął. – Wyraźnie powiedziałem
ci, że nie zgadzam się na korepetycje. Czego nie zrozumiałeś?
Harry milczał.
- Nie możesz tak po prostu wpadać do mojego domu i robić
zamieszanie. - Gdzieś na tyle jego podświadomości, obiło się zdanie: możesz robić zamieszanie w moim sercu, nie w
domu, ale szybko uznał je za dziwne i wcale nie miał zamiaru wypuszczać go
ze swoich ust. – W ogóle, jak zdobyłeś mój adres?
Harry nadal milczał.
- Odpowiedz mi, Harry! Którego ze słów nie rozumiesz? Nie
możesz więcej do mnie przychodzić, jasne?
Harry zaśmiał się, a jego wzrok krążył gdzieś po dolnych
partiach Louis’ego.
- Nie wydaje mi się, żebyś był niezadowolony.
Louis opuścił wzrok i dostrzegł namiot ułożony z jego
spodni. Spanikował. Zakrył się szybko rękoma, na moment wprawiając pojazd w
turbulencje, po czym złapał kierownice jedną ręką i zaczął się jąkać.
- Ja… to nie przez ciebie, okej? Ja… ty… w ogóle to masz
mi mówić na Pan, zrozumiano?
Harry chichotał obok, odchylając swoją głowę do tyłu.
Louis drgnął. Nie rozumiał mowy własnego ciała. Harry wcale mu się nie podobał.
Wcale. Bo nie mógł, prawda? To byłoby
niewłaściwe.
- Wracając do tematu, zero korepetycji.
- Też potrafię być uparty – odparł bezczelnie Harry,
spoglądając na Louis’ego. Ten odwrócił się do niego na chwilę, lecz znów
przeniósł wzrok na drogę.
- Harry, nie podoba mi się twoje zachowanie.
- Naprawdę?
- Nie drocz się. Nie jestem twoim kolegą. Jestem twoim
nauczycielem.
Harry pokręcił głową w niedowierzaniu.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek wprawię Pana w
zakłopotanie.
Louis poczuł jak bardzo czerwony się robi.
- W zakłopotanie? Mnie? – Wyprostował się nagle. – Ależ ja
jestem zupełnie wyluzowany.
- Jak pan uważa. Mogę zadać pytanie?
Przez chwilę Louis pozwolił kojącej ciszy krążyć wokół
nich jak gęsty dym, udając, że się zastanawia. Potem przytaknął, spodziewając
się najgorszego.
- Jest pan gejem?
Louis czknął, jakby zadławił się własną śliną. Harry nie
miał pojęcia, co ten odgłos znaczył, więc wyszczerzył swoje zielone oczy i
odwrócił się w jego stronę. Naprawdę chciał znać odpowiedź.
- O, spójrz! Chyba jesteśmy!
Zatrzymał samochód przed dużym domem z płaskim dachem.
Niesamowity ogród, po którym biegały psy, rozciągał się wokół tej rezydencji.
Louis wysiadł z samochodu, zostawiając w środku lekko oszołomionego Harry’ego.
Podszedł do bramki, lecz odsunął się gwałtownie, gdy jeden z psów, próbował
ugryźć go między szparami w ogrodzeniu. Harry otworzył ostrożnie drzwi, zabrał
swoje rzeczy i podszedł do Louis’ego.
W Louis’m nagle odezwała się troska. Patrząc na
przemoczonego chłopaka, który zwieszał bezradnie głowę, pozwalając kroplą
deszczu spływać po jego lokach, zrozumiał, że najgorsze, co może teraz zrobić,
to zostawić go.
- Pomóc ci?
Harry spojrzał na niego pytająco, gdy znalazł się już za
ogrodzeniem i próbował uspokoić zwierzęta.
- Jesteś mokry i senny – wycedził. – Zrobię ci herbaty i
pomogę wysuszyć zeszyty.
- N-naprawdę? – Brzmiało to słabo. Ton znajdował się
gdzieś pomiędzy nadzieją a niedowierzaniem.
- Jasne. Nie jestem potworem – odparł Louis.
- Zaczekaj. Tylko je zamknę – rzekł Harry, kiwając głową
na ujadające psy.
Wnętrze było równie eleganckie. Poza hallem, rozciągał się
duży salon. Podłogi były wyłożone białymi flizami, które odbijały resztę
umeblowania, stwarzając dla oka większą przestrzeń. Serce kroiło się Louis’emu na
pół, gdy wyobrażał sobie, że Harry musi spędzać cały swój czas w kompletnej samotności.
Na środku umiejscowiony był biały wypoczynek – duża biała
sofa i dwie mniejsze. Zaraz za nimi pięły się czarne schody ze spoczynkiem,
wokół których owijała się szklana balustrada. Z wysokiego sufitu zwisały
nowoczesne lampy, a po kątach rozłożone były czarne wazony z kwiatami. Salon od
kolejnych schodów – tym razem w dół – dzieliła ściana z czarnego kamienia.
- Wow – westchnął Louis. – To naprawdę piękny dom, Harry.
- Dziękuję – wymruczał i zarumienił się, wiedząc, że
pochwały należą się jego rodzicom. – Pokój mam na górze, a kuchnia jest tam –
wskazał ją długim palcem.
Louis bez problemu znalazł tam herbatę i cukier. Harry
zniknął na schodach prowadzących w dół i zostawił go samego. Gdy wrócił, był
tylko w dresowych spodniach i ręczniku na głowie, który ułożony był w turban.
Louis wybuchnął śmiechem.
- No co?
- Nic, nic.
- Nie podoba ci się?
Louis wciąż się śmiał.
- Jest w porządku. Naprawdę.
Weszli po flizowych schodach, obok których ścianę
zastępowało ogromne okno. Louis dopiero teraz je zauważył i wydał z siebie
jeszcze większy zachwyt. Zawsze marzył o życiu w takich warunkach. Nie był
biedny i uważał swój kont za idealny, ale teraz dotarło do niego, co oznacza
żyć w luksusie.
- Twoi rodzice, ciężko pracują, co? – zagadnął,
jednocześnie wchodząc do cudownego pokoju, w którym prawdopodobnie Harry
spędzał większość czasu.
- Chyba można tak powiedzieć – przytaknął. – Nie spędzam z
nimi wiele czasu.
Coś chrupnęło w klatce piersiowej Louis’ego i miał dziwne
przeczucie, że było to serce.
- Tak mi przykro.
Wymienili się sympatycznymi uśmiechami i podeszli do łóżka
przy ścianie. Harry podkręcił ogrzewanie i przybliżył się do kaloryfera, pijąc
spokojnie herbatę. Louis nie mógł oderwać wzroku od jego torsu. Był taki
idealny, zgrabny i silny. Dopiero kiedy Harry odwrócił się w jego kierunku,
Louis zdołał szybko rozglądnąć się po pokoju, byle nie dawać po sobie znać, że
jeszcze chwilę temu molestował dzieciaka wzrokiem.
Był zachwycony fototapetą na jednej ze ścian, która
przedstawiała molo na morzu w sepii. Niby taki prosty obraz, a jednak mówił
wiele o osobie, która go wybierała.
- Lubisz biały kolor? – zapytał, zauważając, że kolejny
pokój tonie w tym kolorze.
- Nienawidzę – przyznał Harry. – Ale projektant uznał, że
jest odpowiedni dla tego domu. No i… - spojrzał na niektóre dodatki. - … pasuje
do pomarańczowego.
Louis energicznie przytaknął. Rzeczywiście obrotowy fotel,
lampa, narzuta na kanapę i inne dodatki w kolorze pomarańczy, wyglądały
świetnie – bardzo nowocześnie. Zaprzestał dalszego podziwiania i wstał z
miejsca. Podszedł do zeszytów Harry’ego, które nadal leżały w jego mokrej
torbie. Rozłożył je wszystkie za podłodze i międzyczasie zajrzał do jednego z
nich.
- Przypomnij mi, czego miałem cię nauczyć?
- Matematyki.
Louis zamarł nagle. Miał racje. Harry naprawdę zamierzał
się do niego zbliżyć, ponieważ wyniki w zeszycie nie wskazywały na to, że ma
problemy.
- W takim razie, co ci wytłumaczyć? – ciągnął.
- Um, no… to wszystko. Liczby mieszają mi się w głowie… -
stwierdził.
- Och, jesteś dyslektykiem? – zapytał, zdając sobie sprawę
z tego, że nie wiedział czegoś, co powinien, choć w głębi duszy śmiał się do siebie,
znając odpowiedź. Miał jego akta na miłość Boską.
- Nie – zaprzeczył nerwowo nastolatek. – Po prostu tego
nie rozumiem.
Louis uśmiechnął się ze zrozumieniem i chwycił w ręce
podręcznik. Otworzył na odpowiedniej stronie i przeczytał kawałek tekstu.
Nabazgrał na pustej stronie zeszytu parę cyfr, a potem kazał kędzierzawemu
rozwiązać równanie. Chłopak zaczął bardzo szybko, jakby wszystko było dla niego
jasne, ale po chwili zatrzymał długopis w połowie kreślenia liczby 5.
Zastanowił się przez chwilę i całkowicie zepsuł wynik.
Louis uniósł brwi i ponownie zaglądnął do zeszytu
Harry’ego, w którym roiło się od podobnych – idealnie rozwiązanych – zadań.
Zaśmiał się, co przerwało pracę nastolatka. Spojrzał na nauczyciela ze
zdziwieniem i posłał mu pytające spojrzenie.
- Harry – pokręcił głową szatyn i zmarszczył oczy, co
wyglądało uroczo. – Przecież wiem, że jesteś dobry z matematyki. Kogo chcesz
oszukać?
Zielonooki spuścił wzrok i nagle Louis uświadomił sobie
jak bardzo samotny i zraniony jest ten chłopak.
- To nie tak. Naprawdę nie rozumiesz…
- Przestań – przerwał mu i spojrzał w oczy.
Harry odważył się zrobić to samo. Zieleń spotkała błękit,
co spowodowało sparaliżowanie obojga. Dopiero teraz zauważyli jak blisko siebie
siedzą. Przeszły ich delikatne dreszcze. Nie myśląc wiele, Harry jęknął coś na
kształt: - Ja tylko…
Pochylił się nagle, szybko całując Louis’ego, lecz nie
trafiając zupełnie w jego usta. Szatyn odsunął się i nie wiedząc dlaczego,
uderzył Harry’ego z otwartej dłoni w twarz. Nastolatek odskoczył od niego i
złapał się za policzek.
Pierwsze o czym pomyślał Louis, było to jak Harry mógł to
zrobić. Co sobie wyobrażał? Lecz widząc go, skulonego na ziemi w szoku i
zdenerwowaniu, zasłonił usta dłońmi i wybełkotał przez nie:
- Przepraszam.
Nie mógł uwierzyć,
że uderzył swojego ucznia.
_____________________
Ruth: Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, że ten rozdział jest taki krótki, ale to całe illuminate cholernie namieszało mi w głowie (nawet nie oglądnęłam tego całego) i po prostu nie mogę się na niczym skupić. Ten tydzień był naprawdę dziwny.
Bardzo fajne opowiadanie, nie mogę doczekać się już następnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńKiedy dodasz następny rozdział ? Zaje*iste opowiadanie :):):)
OdpowiedzUsuńSama nie wiem :D Jak tylko czas i wena pozwoli :)
UsuńWow, wspaniałe ! Śliczne ! Czekam na następny ;D
OdpowiedzUsuńJuz jest moim ulubionym opowiadaniem ! :) super czekam na nastepny rozdział ;)
OdpowiedzUsuń